wtorek, 22 września 2015

1# Znak nadchodzących zmian

 „Cisza, przyjacielu, rozdziela bardziej niż przestrzeń (…) cisza, przyjacielu, nie przynosi słów, cisza zabija nawet myśli.” Halina Poświatowska

Nie raz w swoim życiu człowiek przechodził taki moment, gdy zaczął wątpić w szczęście, miłość, przyjaźń i inne ważne wyznaczniki. Mimo tego życie toczyło się dalej, taka już jego natura. Jesteśmy małą, nieznaczną jednostką, którą może powalić byle podmuch wiatru. Ja byłam niczym płatek śniegu noszony przez najdrobniejszy powiew. Chłodna bryza okazała się dla mnie czymś naturalnym. Stałam się zimna. I zbyt niestabilna psychicznie, aby funkcjonować.
Zawsze uważałam, że każdy miał do odegrania swoją rolę na tym świecie. Na sposób gry aktorskiej w teatrze. Nie wiedzieliśmy co zagrają nam za minutę, za dwie, za trzy. Mieliśmy być pełni spontaniczności. Nieprzewidywalni. Jedyni w swoim rodzaju.
Swego czasu wypłynęłam na szerokie wody, rozkładając żagle. Nie do końca właściwie, nie do końca rozmyślnie. Zostałam zniszczona przez jedną, wielką burzę. Przez miłość.
Kilka istotnych rzeczy pojęłam dopiero po fakcie. Primo: nigdy więcej kogoś kochać. Secundo: nigdy więcej komuś nie ufać. Terito: nigdy więcej pozwolić się komukolwiek zbliżyć.
Od pewnego czasu były to wyznaczniki mojego życia i nadal miałam zamiar się nich trzymać. Dura lex, sed lex.
Najśmieszniejsze niekiedy jest to, że dopiero niektóre wydarzenia zmieniają ludzi.
U mnie głównym płomieniem, a potem podsyceniem ognia okazał się mężczyzna, którego kochałam na zabój. Miłość toksyczna, pełna cierpienia, braku szacunku i wbrew pozorom w takim związku nie ma wspomnianej w nazwie miłości, jest tylko głupota.
Niestety szybko się na tym przejechałam.
Ale postanowiłam w Japonii rozpocząć nowe życie, z dala od ludzi. Brnąc w ciemnościach wspólnie z przyjaciółką samotnością, wysłuchiwać stukania swoich kroków. Ku własnemu celu, ku nicości.
Dzisiaj pierwszy kwietnia. Wiosna, nienawidziłam jej.
Prima aprilis. Pora zacząć przedstawienie.

Wygładziłam plisowaną spódniczkę, następnie wzięłam głęboki wdech oraz szybkim krokiem wyszłam z domu, nawet się z nikim nie żegnając. Najgorsze dopiero mnie czekało — rozpoczęcie roku.
Przechodząc przez miasto nie rozglądałam się za wiele, w sumie za bardzo nie obchodziło mnie otoczenie. Do szkoły wiedziałam jak dojść, w końcu, aby się do niej dostać musiałam zdać egzaminy. Zaczynałam od drugiej klasy, ponieważ pierwszą liceum miałam już za sobą. Później czekała mnie spora przerwa, ponieważ rok szkolny w Kraju Kwitnącej Wiśni rozpoczynał się na wiosnę, a rodzice nie chcieli, abym dochodziła w połowie.
Samochody mknęły przez drogę tuż obok mnie. Kolory wirowały w mojej głowie. Ta rzeczywistość była jedną, wielką abstrakcją. Miałam wrażenie, że płynę pomiędzy tym zgiełkiem, falą zabieganych ludzi. Chociaż raz chciałam się od tego oderwać. Strać się niewidzialna, tak po prostu. I zostawić to wszystko w tyle.
Nawet nie zauważyłam, kiedy stanęłam pod wielkim gmachem. Szkoła liczyła sobie kilka pięter, ściany zewnętrzne w kolorze bieli całkiem dobrze się prezentowały. Ogromna liczba okien odbijała światło słoneczne. Tuż przy budynku ulokowane zostało boisko.
Przeszłam przez bramkę, gdzie na niewielkim placu zastałam sporą ilość uczniów. Większość była tak zaabsorbowana rozmową, że nawet mnie nie zauważyli. Powoli ludzie zaczęli wchodzić do szkoły, a ja podążyłam za nimi. Bądź co bądź nie byłam jeszcze nigdy w środku.
Wzięłam głęboki wdech i przeszłam przez wielkie, nowoczesne drzwi. Co chwile mijały mnie nieznane twarze. Poczułam się zagubiona w tym tłumie.
Skierowałam się w stronę prawdopodobnie szkolnej sali gimnastycznej. Wszyscy ludzie, którzy byli w zasięgu mojego wzroku, podążali w jedną stronę. Po kilku minutach przepychanki, stanęłam na ładnie wyczyszczonym parkiecie. Pomieszczenie przytłaczało swoją wielkością. Białe ściany oślepiały śnieżną barwą, lecz ładnie komponowały się z drabinkami.
W sali stało wiele plastikowych krzeseł, na których zasiadali uczniowie. Przy jednym z rzędów poznałam mojego przyszłego wychowawcę. Miałam już przyjemność z nim rozmawiać. Facet był co najmniej dziwny, wyglądał trochę jak kryminalista, szczególnie z wielką blizną od powieki do policzka. Jego siwe włosy opadały na jedną stronę, a ich właściciel chyba starał się je ułożyć, gdyż resztki lakieru w szarych kosmykach mówiły za siebie. Na sobie miał zwykłą, białą koszulę i czarne spodnie. Z tego co dojrzałam w dłoni dzierżył jeden ze znanych egzemplarzy erotycznych powieści pana Jirayi. Wiedziałam, bo niegdyś wpadła mi do rąk taka książka i z niesmakiem przeczytałam kilka stron.
Podeszłam nieśmiało i usiadłam z brzegu obok przypuszczalnie mojej klasy. Kilka osób rzuciło mi nieznaczne, ciekawskie spojrzenie. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, postanowiłam nadal przyglądać się otoczeniu.
Przed rzędami krzesełek stała duża scena, na której widniała drewniana mównica. Na podest wszedł młody chłopak, uczeń. Z tej odległości dojrzałam tylko czarny mundurek, jego bladą cerę oraz długie, opadające na ramiona włosy. Postawa Japończyka wydawała się chłodna i poważna. Odchrząknął parę razy do mikrofonu, po czym przemówił:
— Witam was na kolejnym rozpoczęciu. Jako że mamy tutaj również pierwsze klasy, może się przedstawię. Jestem Hyuuga Neji, przewodniczący szkoły. W tym uroczystym dniu mam przyjemność was powitać.
Po tych słowach kompletnie się wyłączyłam. Owszem coś tam słyszałam, ale nie skupiałam się na wypowiedzi przewodniczącego. Wiedziałam, iż mówił coś o egzaminach, mundurkach i innych tych szkolnych bredniach, na które nie warto tracić czasu. Ziewnęłam, po czym zachichotałam pod nosem, widząc śpiącego blondyna kilka miejsc dalej. Widać jak to wydarzenie interesowało uczniów.
Na całe szczęście po przemowie chłopaka, wystąpił dyrektor, który dodał od siebie tylko kilka słów. Był to mężczyzna wysoki, z ciemnymi włosami do pasa, ubrany w czarny garnitur. Podobno należał do sławnego klanu Senju. Po jego oświadczeniu wszyscy uczniowie skierowali się ku wyjściu, razem z moją przyszłą klasą. Wzięłam głęboki wdech i podążyłam za nimi.
Korytarze wydawały mi się takie same, praktycznie niczym się nie różniły. Zielonkawy odcień ścian, drzwi od łazienek, od sal, przejście na piętro niżej czy piętro wyżej. I tak to się ciągnęło. Idąc za znanym mi sensei'em, dotarłam do pomieszczenia oznakowanego numerkiem dwieście dwanaście.
Klasa weszła do środka, niektórzy bacznie mi się przyglądali. Mogłam rzec, że mój nadzwyczajny kolor włosów zrobił furorę, w końcu w japońskich szkołach nie można ich farbować. Dzięki Bogu, róż towarzyszył mi od urodzenia, więc matka wyjaśniła tę sprawę z dyrekcją szkoły.
Ścisnęłam dłonie w pięści, tak że pobielały. Następnie szybko je rozluźniłam. Musiałam jakoś dodać sobie odwagi. Uczniowie zasiedli na miejscach, a ja zachęcona przez nauczyciela przystanęłam obok niego.
— Witaj, Sakuro — powiedział wychowawca. — Ja, jak już wiesz, nazywam się Hatake Kakashi. Prosiłbym, abyś teraz powiedziała klasie kilka słów o sobie.
Odgarnęłam kosmyk włosów za ucho, po czym splotłam dwa palce dłoni za plecami.
— Witam, jestem Haruno Sakura. Urodziłam się w Japonii, lecz moi rodzice postanowili wyjechać do Ameryki. W domu rozmawialiśmy po japońsku. Uwielbiam pizzę, w wolnym czasie słucham muzyki. Proszę się mną zaopiekować — wydukałam, lekko pochylając się do przodu.
— Cool! — wykrzyknął blondyn, który spał na apelu.
— Skoro poznaliście nową koleżankę, czas na losowanie miejsc.
Przez klasę przeszedł pomruk niezadowolenia. Nagle uczniowie zaczęli wstawiać i podchodzić do sensei'a, aby wylosować z wielkiej, szklanej kuli małą karteczkę z numerem ławki. Podczas zamieszania przyjrzałam się dokładnie sali. Była przytulna, podłoga została wyłożona parkietem, ściany pomalowano na biel, kilka szafek stało z tyłu, a przede mną rozciągały się trzy rzędy pojedynczych ławek, z czego ostatnia znajdowała się pod oknami.
Niepewnie podeszłam do Hatake, po czym wyciągnęłam świstek papieru. Poczułam nieprzyjemny ścisk w brzuchu, przez co automatycznie się za niego złapałam. Zagryzłam wargi, następnie przeczytałam: piętnaście B.
Wzrokiem powiodłam po klasie, gdzie nadal panował harmider. Z numerków wywnioskowałam, że należało mi się miejsce w środkowym rzędzie. Podążyłam więc wzdłuż niego i usiadłam w ostatniej ławce. Przede mną wylądowała jakaś dziewczyna, a jej rude włosy zostały spięte w koka.
Z tego punktu miałam dobry widok na okna, za którymi rozciągał się widok na plac przed szkołą. W małym parku rosła duża wiśnia, aktualnie kwitła. Wiedziałam, że niedługo nadejdzie Hanami, od maleńkości marzyłam, aby obchodzić to święto. Chciałabym znaleźć miejsce, gdzie byłabym tylko ja i mój symbol życia — drzewo wiśniowe.
Zagapiłam się, zatracając we własnym świecie. Wspomnienia wypalały piętno na duszy, żywiły się nią. Szrama przeszłości na zawsze będzie tam tkwiła. Nie chciałam do tego wracać, ale nie potrafiłam już inaczej żyć. Potrzebowałam bólu, tego wyzwoleńczego, aby odczuwać swego rodzaju satysfakcję. Gdy nie było cierpienia, czułam, że czegoś mi brakuje, istną pustkę, która nie odpuszczała. Z każdym dniem rodziłam się i umierałam na nowo. Taki codzienny rytuał, potrzebny do mojego istnienia.
Na każdym kroku przypominało mi się jego ciemne spojrzenie. Czarne oczy hipnotyzowały, przyciągały swoją tajemniczością. Były niepowtarzalne i piękne. Tęczówki, w których się zakochałam, i jak na ironię losu, to one sprawiły mi najwięcej bólu w życiu. To przez niego nie chciałam istnieć. A przecież nadal żyłam.
W zamyśleniu zawinęłam różowy kosmyk na palcu.
— Naturalne? — Usłyszałam po swojej prawej stronie. Bez zastanowienia odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Moim oczom ukazał się blondyn, którego widziałam na apelu. Uśmiechał się głupkowato, uważnie patrząc na mnie błękitnym wzrokiem. Na policzkach posiadał trzy szramy w postaci blizn. Skórę miał przyprószoną słońcem, wyróżniał się jej odcieniem wśród bladych Japończyków.
— Zgadza się — odparłam, po czym zmarszczyłam brwi. — Jesteś tutejszy?
Chłopak uroczo zachichotał, zerkając roześmianymi oczami w moim kierunku.
— Tak, ale mam przodków z Europy i w przeciwieństwie do innych lubię się opalać! Dattebayo!
Skinęłam głową z obojętnym wyrazem twarzy. Już miałam ponownie zachwycać się panoramą za oknem, gdy znowu do mnie zagadał:
— Jestem Uzumaki Naruto, lubię długo spać i chodzić do Ichiraku na najlepsze ramen w mieście. — Jego lekkość oraz radość z życia zaczęły mnie przerażać. Koleś wydawał się dość nadpobudliwy, co wywnioskowałam ze sposobu jego wypowiadania się oraz zachowania.
— Haruno Sakura — przedstawiłam się po raz kolejny, wzruszyłam ramionami i westchnęłam. Czekał mnie długi dzień, oj długi.
— Sakura-chan, może wyskoczymy później na ramen? — zapytał z impetem, ukazując szereg zębów.
Wzdrygnęłam się, nigdy nie znałam osoby tak bezpośredniej.
— Wybacz, ale nie mam ochoty — odparłam zdruzgotana, kompletnie nie wiedząc jak się zachować.
— Szkoda — wymamrotał. — Pewnie znowu będę musiał znosić towarzystwo Lee. — Westchnął głośno. Jego postawa nagle zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wydawał mi się bardziej markotny.
— Lee? — Zmarszczyłam czoło.
— Kolega przewodniczącego.
— Ach, rozumiem.
— Wiesz, to taki koleś, trochę upierdliwy, ale całkiem równy gość. Chociaż niekiedy wydaje mi się dziwny... No i dziwnie się ubiera! Normalnie w szkole nosi mundurek, ale po zajęciach jego zielony uniform... Wygląda jak groszek, jeszcze z tą fryzurą! I naśladuje naszego nauczyciela z wuefu. Chociaż dobrze się bije. — Kompletnie nic nie rozumiałam z tego natłoku słów. Uzumaki wyrzucał z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Po kilku dalszych zdaniach, całkowicie zgubiłam sens jego wypowiedzi. W dodatku nie omieszkał dodać swojego dattebayo na samym końcu.
Postanowiłam go olać, w odpowiedzi tylko wywróciłam oczami. Jakoś nie ciągnęło mnie do bliższych kontaktów. Naruto chyba postanowił nie odpuszczać, gdyż znowu zaczął zasypywać mnie pytaniami:
— Sakura-chan, ile mieszkałaś w Ameryce? Byłaś może w Nowym Yorku? Fajne są tam dziewczyny?
Spojrzałam na niego kątem oka, opierając głowę na dłoni ze znudzenia.
— Od drugiego roku życia, do Japonii wróciłam jakieś trzy miesiące temu. Nie byłam w Nowym Yorku i nie oglądałam się za dziewczynami.
Uzumaki wciągnął głośno powietrze do ust.
— Ahaaaaa — wymamrotał podekscytowany. — A masz może chłopaka? — zagadnął, oblewając się dorodnym rumieńcem.
Zmarszczyłam brwi, przymrużywszy oczy, w duchu karcąc siebie za to, że dałam się wkręcić w tę rozmowę.
— Myślę, że to nie twoja sprawa — odburknęłam, naciągając jeszcze bardziej długie rękawki mundurka.
Kompletnie nie rozumiałam, co ten chłopak sobie wyobrażał. Mówił do mnie jakbyśmy się znali kilka ładnych lat. Irytowali mnie tacy ludzie. Chciałam jak najbardziej ograniczyć kontakty międzyludzkie, ale niestety już w pierwszym dniu szkoły mi się to nie udało. Nie mogłam pozwolić nikomu do mnie dotrzeć i ponownie zranić. Nie przetrwałabym tego. Ponownie utraciłabym grunt pod stopami, a wszystkie uczucia wypaliłyby się doszczętnie. Zostałby tylko popiół.
Nagle dziewczyna siedząca przede mną odwróciła się w moją stronę. Uważnie przyglądała mi się czerwonym wzrokiem zza grubych oprawek okularów.
— Tee, nowa? — zapytała, marszcząc brwi. — Jestem Uzumaki Karin, kuzynka tego bałwana.
Kilka kosmyków wypadło z koka, przez co dodawały jej uroku. Miała naprawdę ładną, smukłą twarz, usta podkreśliła delikatnie błyszczykiem. Za uchem rudowłosej zobaczyłam mały tatuaż w postaci piórka.
— Nie jestem bałwanem, idiotko — oburzył się Naruto.
Karin westchnęła i spojrzała na mnie wyczekująco, nie komentując odpowiedzi chłopaka.
— Haruno Sakura, miło mi — mruknęłam, czując, że ta rodzinka to całkiem ciekawy duet.
— Widzę, że ten matoł już cię zagadał. Przyzwyczaj się, słowotok u niego to norma — burknęła, pokazując kuzynowi środkowy palec.
Naruto warknął coś tylko do niej pod nosem, po czym poszedł porozmawiać z jakimś swoim kolegą.
— Większość facetów tutaj to idioci — zaczęła Karin — tylko kilku jest wartych uwagi. A resztą to się nawet nie przejmuj.
— I tak mnie to nie interesuje — powiedziałam. Wywróciłam oczami na samą myśl, że tak będą wyglądać nasze rozmowy. Chyba poznałam największą plotkarę w szkole.
— Lesbijka? — zapytała Uzumaki, dwuznacznie podnosząc brwi do góry.
— Nie jestem lesbijką — fuknęłam, patrząc jej prosto w oczy.
— To dobrze. Myślę, że się dogadamy — odparła, wyciągając gumy do żucia z torebki. Jedną wsadziła sobie do ust.
Miała zgrabne dłonie, długie, pomalowane na czerwono paznokcie. Zapatrzyłam się na nią, gdy zaczęła robić balon.
— Czy to nie łamanie regulaminu? — zadałam pytanie, wskazując na jej palce.
Karin zachichotała, po czym rzekła:
— Tak, ale mam to gdzieś. Większość dziewczyn się maluje. Niektóre nawet skracają spódniczki, tak jak ja.
— Rozumiem.
— Chcesz gumę? — Wyciągnęła paczkę w moją stronę.
— Nie. — Pokręciłam głową.
Mimo że poznałam Karin zaledwie chwilę temu, zaczynałam ją lubić. Wydawała się sympatyczna i taka przeciętna. Była zupełnie inna niż ja, bardziej otwarta. Nie miała ograniczeń. Przypadło mi to do gustu.
Usłyszałam jak nasz wychowawca stwierdził, że na dzisiaj to wszystko i możemy iść do domu. Wolno wstałam z siedzenia, już po chwili pojawiła się przy mnie Uzumaki z połyskującymi oczami. Przeczuwałam, że to zły omen.
— To może ja cię oprowadzę po szkole, co ty na to? — zapytała z pełnym nadziei głosem.
Ta dziewczyna zaczynała coraz bardziej mnie zaskakiwać. Chyba cała rodzinka Uzumakich miała pewien zapał w środku, niepohamowaną chęć do życia.
— Niech będzie — odparłam, wzruszając ramionami. Przynajmniej jutro nie zgubiłabym się w szkole.
— To może zaczniemy od drugiego piętra, choć i tak nie mamy tam zajęć. Tam są najlepsze ciacha w całej szkole, bo drugie piętro należy do trzecioklasistów — powiedziała entuzjastycznie Karin, uśmiechając się do mnie promiennie.
Wywróciłam oczami, nie podzielając jej zapału. Nie przyjechałam tutaj dla facetów, nie chciałam mieć z nimi coś wspólnego. Nie obchodzili mnie.
— Nie interesują mnie faceci — odparłam, patrząc na nią błagalnie.
Uzumaki zmarszczyła czoło i rzuciła mi spojrzenie pełne obaw.
— Czy ty jesteś normalna?
— Nie.
— To wszystko wyjaśnia — zażartowała. — Wrzuć na luz, Cerise. Nikt nie każe ci ganiać za facetami. Ja tylko informuję. — Puściła do mnie oczko.
— Cerise? Francuski? — zapytałam zdziwiona. Miała bardzo dobry akcent.
— Wiśnia — odpowiedziała. — Zgadza się. Moja matka jest francuską. W moim domu rozmawiamy po francusku. Dzięki temu znam już dwa, a właściwie trzy języki.
— Trzy? — Zaskoczona jej wypowiedzią rozdziawiłam usta.
— Francuski, Angielski no i wiadomo Japoński. — Karin dumnie zarzuciła włosami. — Chodź. — Złapała mnie za rękę oraz pociągnęła na najbliższe schody.
Pokonałyśmy kilka schodków, po czym stanęłyśmy na trzecim piętrze. Szkoła powoli pustoszała, uczniowie wracali do swoich domów. W końcu od jutra zaczynał się wyścig szczurów. Korytarz wyglądał prawie tak samo jak na niższym poziomie. Rozstawienie sal było jednak trochę inne.
Karin nadal trzymała mnie za rękę, podążając tylko w sobie znanym kierunku. Zaciągnęła mnie na sam koniec holu, gdzie w małym przedsionku widniały kolejne schody na górę. Oczywiście musiałyśmy na nie wejść. Dotarłyśmy do blaszanych drzwi, dziewczyna chwilę się z nimi mocowała, następnie otworzyła je, a na mnie buchnął przyjemny podmuch powietrza. Zobaczyłam betonowe płytki, nad nimi rozciągało się przejrzyście błękitne niebo.
Uzumaki z uśmiechem przeszła przez próg i ruchem dłoni zaprosiła mnie do siebie. Podążyłam za nią niczym cień. Zahipnotyzowana widokiem podeszłam do barierki. Z tego miejsca było widać całą okolicę, łącznie z piękną aleją kwitnących wiśni. Do moich nozdrzy doszedł zapach wiosny, lekko jeszcze zimny podmuch otulał zmarzniętą twarz. Słońce nieśmiało wychylało się spoza chmur, pokazując na co je stać.
Rudowłosa stanęła obok mnie, ani na moment nie przestała unosić kącików ust. Powiew wiatru bawił się jej luźnymi kosmykami tuż obok twarzy. Przymknęła oczy, a ja patrzyłam na nią z podziwem. Była wolna. Całkowicie. Jakby stworzona do tego, aby czarować ludzi swoim wdziękiem. Przypominała mi dawną siebie. Troszkę dziecinną, naiwną, niewinną. Pełną życia.
Odwróciła buzię w moją stronę i otworzyła oczy. W jej karmazynowych tęczówkach odbijał się blask słońca. Małe płomyki tańczyły wesoło, dając mi swego rodzaju wiarę. Poczułam rozlewające się ciepło w klatce piersiowej.
— I jak, Cerise? Podoba się? To mój mały światek, kiedy mam jakiś problem zawsze przychodzę go sobie tutaj go przemyśleć. Ewentualnie odprężyć się. — Nie mogłam uwierzyć, że ta dziewczyna miała w sobie tyle charyzmy, a jednocześnie była taka dojrzała.
— Jest wspaniale — odparłam, rozkoszując się cudownym zapachem niesionym przez wiatr.
— Wiedziałam, że ci się spodoba — wymruczała zadowolona. — Chodź, czas zwiedzić inne części szkoły.
Poszłam za nią, lekko unosząc się na stopach jakbym miała skrzydła i chciała odfrunąć. Razem z wiatrem niosły się wszystkie moje pragnienia.
Karin zamknęła za nami drzwi, po czym znów pociągnęła mnie za rękę. Tym razem wylądowałyśmy ponownie na drugim piętrze. Niepostrzeżenie przeszłyśmy przez próg ostatniej sali. Moim oczom ukazało się spore pomieszczenie z wieloma stolikami oraz krzesełkami. Naprzeciwko wejścia stała stała oszklona lada, gdzie kucharki przygotowywały posiłki.
— Tu jest stołówka, na najdłuższej przerwie możesz sobie wykupić tutaj obiad — powiedziała dziewczyna. — Możesz też przynieść swój posiłek.
— Rozumiem — mruknęłam, przez chwilę zastanawiałam się nad moimi losami w tej szkole.
— Skoro już wiesz jak tu trafić, to idziemy dalej. — Poczułam jej dotyk na nadgarstku.
Wyszłyśmy z sali, następnie skierowałyśmy się na parter.
— Tu jest szatnia. — Wskazała na pomieszczenie bez drzwi. — Jutro powinnaś dostać kluczyk do swojej szafki.
Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam. Przeszłyśmy kawałek dalej, mijając łazienki oraz kilka składzików, sekretariat i gabinet dyrektora. Stanęłyśmy obok okienka, przez które zobaczyłam sporo produktów, takich jak wody czy soki.
— Chyba nie muszę mówić, że to sklepik — stwierdziła Karin.
— I tak już powiedziałaś — skwitowałam, zerkając na nią z ukosa.
— Skoro znasz najważniejsze punkty, to nie musimy już obchodzić całej szkoły. Lekcje mamy w sali, w której dzisiaj byliśmy. Mam nadzieję, że się nie zgubisz. — Skrzyżowała ręce pod biustem. W tej chwili wyglądała na wzór matki złej na swoje dziecko.
— Też mam taką nadzieję — wyszeptałam w odpowiedzi.
— Idziemy na fajkę? — zapytała, wlepiając we mnie wyczekujący wzrok.
— Nie palę — odparłam, oczekując na jej reakcję.
Uzumaki zmarszczyła czoło, a czerwone spojrzenie wyostrzyło się.
— Nigdy nie paliłaś?
— Nigdy.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz, chodź — ponagliła. No i co miałam zrobić? Po prostu za nią poszłam. Karin miała w sobie dar przekonywania, że aż nagle nabrałam ochoty na papierosa.
Pociągnęła mnie w stronę drzwi, chyba już z przyzwyczajenia pozwoliłam jej na to. Po chwili znalazłyśmy się przed szkołą. Przeszłyśmy przez bramę i skierowałyśmy się za budynek, lokowało się tam małe podwórko. Z jednej strony otaczało je liceum, z drugiej jakieś domy. Tego miejsca nie można zobaczyć z żadnej klasy, ponieważ mieściło się przy łazienkach, gdzie szyby były nieprzeźroczyste.
Karin zaczesała ręką buntownicze kosmyki włosów, następnie sięgnęła do torebki i wyciągnęła paczkę Lark Hybrid Six. Otworzyła i poczęstowała mnie jednym. Złapałam subtelnie za filtr, a Uzumaki sprawnie zapaliła końcówkę. Moment później sama sięgnęła po papierosa. Zaciągnęłam się, lecz nagle poczułam nieprzyjemne łaskotanie w płucach, aż zaczęłam kaszleć, a oczy zaszły mi łzami.
— Widać, że świeżak — mruknęła żartobliwie Karin, patrząc na mnie z rozbawieniem.
— Bardzo śmieszne — parsknęłam lekko urażona. Nie lubiłam takiego kpiącego tonu w głosie.
Dziewczyna mocno pociągnęła dym w płuca, aby wypuścić go tuż przed moją twarzą. Zmierzyłam ją spojrzeniem, na co ta uniosła brwi i spojrzała na mnie zalotnie. Zignorowałam to.
Zaciągnęłam się jeszcze kilka razy, przyzwyczajając organizm do łaskotania. Po kilku minutach opar z papierosa zaczynał mi smakować. Przyłożyłam znowu filtr do ust i z przyjemnością wypuściłam dym.
— Już ci lepiej idzie, Cerise — wymamrotała, zerkając w moją stronę z uśmiechem.
— Idzie się przyzwyczaić — skwitowałam krótko.
Zobaczyłam idącego w naszą stronę chłopaka. Miał hebanowe włosy związane w kitkę na czubku głowy, a kare oczy uważnie mi się przyglądały. Ubrany był w ciemne spodnie, białą koszulę i na to gakuran — czarny, krótki płaszcz zapinany na guziki. Nieco schodzone szare tenisówki odstawały od reszty stroju.
— Cześć, Karin — powiedział do dziewczyny. — Cześć, eee? Sorry, ale nie wiem jak się nazywasz.
— Sakura — wydukałam, przyglądając się mu. Chłopak w odpowiedzi skinął głową.
— Masz może fajki? — zapytał Karin, wkładając dłonie do kieszeni.
— To pytanie retoryczne? — zakpiła, marszcząc czoło.
— Tak jakby. Potrzebuję dwóch dla mnie i Chouji'ego.
— Oj, Shikamaru. Znowu zapomniałeś swojej paczki z domu? Pamiętaj, że wisisz mi jeszcze te dwa, które dałam ci ostatnio — wydukała z niezadowoleniem Uzumaki. Podała brunetowi dwa papierosy. — Zapalniczkę raczej masz, jak mniemam.
— Taaa, Asuma ostatnio dał mi nawet swoją — mruknął lekko znudzony. — W każdym razie dzięki, ja już nie będę wam przeszkadzał.
— Na razie — odparła tylko Karin, a Shikamaru podążył do chłopaka stojącego przy wejściu na podwórko. Wywnioskowałam, że to Chouji, o którym rozmawiali. Był otyły, miał brązowe włosy i dziwne szlaczki na policzkach. W dłoni trzymał paczkę czipsów. Po chwili oboje zniknęli za rogiem.
Dopaliłam papierosa, zrzuciłam go na chodnik, następnie przydeptałam butem. Z tego co wiedziałam palenie na ulicach w Japonii zostało zabronione. Niby znajdowałyśmy się na podwórku, ale sądziłam, że jakby się ktoś przyczepił, to mogłybyśmy dostać mandat.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka z telefonu, kawałek Rihanny — Bitch Better Have My Money. Uniosłam kąciki ust, ta piosenka idealnie pasowała mi do Karin. Dziewczyna odebrała swoją Sony Xperię Z5 Compact. Przyłożyła palec do ust, pokazując, abym nic nie mówiła. Jej czerwone oczy świdrowały mnie na wskroś. Wzrok prześwietlał, mierzył każdy zakamarek ciała. Z uwagą poświęcała mi każdą sekundę. Czułam się, jakby odkrywała właśnie jedną z moich tajemnic. Tę głęboko schowaną, zakorzenioną w odmętach umysłu. Obnażała mnie ze wszystkich grzechów. Z tej całej chorej paranoi, w której żyłam. Jakbym przechodziła niecodzienny rytuał zbawienia. Po chwili jej wzrok spoczął w oddali, a ja doznałam dziwnej ekstazy. Chciałam na nowo poczuć jej spojrzenie.
Kilka razy podczas telefonicznej rozmowy Karin przytaknęła i marszczyła czoło, za wiele się nie odzywała. Miałam wrażenie, że przytłaczała ją moja obecność, ponieważ wkraczałam w jej sferę prywatną, tę intymną oraz nienamacalną.
Przyłożyła kciuk do lśniących ust, lekko przygryzając czerwony paznokieć. Widać, że coś ją zirytowało. A właściwie to ktoś.
— Zobaczymy się wieczorem — odparła, znów poświęcając mi swoją uwagę, następnie rozłączyła się. — Wybacz — powiedziała już do mnie. — Ważna sprawa.
W odpowiedzi przytaknęłam, rzucając dziewczynie po części ciekawskie spojrzenie.
— Jak ci się podoba w Japonii? — zapytała nagle, prawdopodobnie nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
— Jest całkiem w porządku, aczkolwiek cenię sobie trochę swoją indywidualność, a większość Japończyków wygląda tak samo. W Ameryce jest inaczej, ulice są kolorowe, ludzie chodzą bardziej radośni. Trudno mi się po prostu przyzwyczaić. I wkurzają mnie te egzaminy — odparłam beznamiętnie, krzyżując ręce pod moim marnym biustem.
— Coś w tym jest — burknęła Karin. — Moja matka też mówi, że Japonia to dziwny kraj. Sama się dziwię, że wyszła za mojego ojca. Ja mam tylko nadzieję, że uda mi się kiedyś wyjechać do Francji. — W jej oczach dostrzegłam chwilowy blask. Wracała ta dziewczyna, która mnie zaintrygowała.
— Myślę, że na pewno — dodałam jej otuchy.
Po tych słowach zapadła cisza. Uzumaki podniosła wysoko głowę, przyglądając się wolno płynącym chmurom po nieboskłonie. Na jej twarz przemykały promienie słońca spomiędzy liści drzew poruszanych przez wiatr. Teraz byłam pewna — Karin została moją wiosną. Dzięki niej mogłam zacząć choć odrobinę żyć. Mimo wszystko nadal nie chciałam otwierać się na ludzi, nie potrafiłam. Ale ona wydawała się inna.
Skarciłam siebie w duchu i postanowiłam wrócić do domu. Poprawiłam granatową spódniczkę, po czym powiedziałam:
— Ja już idę do domu, do zobaczenia jutro.
— Do zobaczenia — odparła z uśmiechem.
Przechodząc obok niej poczułam słodki zapach perfum i usłyszałam cichy szept:
— Pora rozwinąć pąk, Cherise.
A ja złamałam jedną ze swoich najważniejszych zasad: nigdy więcej pozwolić się komukolwiek zbliżyć.

Od Autorki: Miesiąc... Nigdy chyba nie napisałam tak szybko kolejnego rozdziału. ;) Jest jakiś progres w tym kierunku. 
Rozdział może i smętny, trochę randomowy i nic takiego się nie dzieje, ale pojawiła się jedna z ważniejszych postaci. Mam nadzieję, że Karin w trochę łagodniejszej wersji niż zwykle przypadnie wam do gustu. :3 Rozdział nie należy do najdłuższych, ale sądzę, że tego akurat nie trzeba było przeciągać i jeszcze bardziej zanudzać.

5 komentarzy:

  1. Wreszcie udało mi się przeczytać, ostatnio czasu na nadrabianie blogów robi się coraz mniej :/ Ale fajnie jest tak zrobić sobie przerwę i poczytać <3
    No i dowiedzieliśmy się co nieco o poprzednim życiu Sakury, chociaż nadal najbardziej ciekawi mnie wątek, przez który teraz cierpi, wspomina, jest smutna. Naprawdę nie mogę się doczekać, aż dowiem się, co takiego dokładnie się wydarzyło :>
    A no i nie spodziewałam się, że zakumpluje się akurat z Karin, haha, tym mnie strasznie zaskoczyłaś ;> Chociaż w sumie tak ją przedstawiłaś, że nawet do siebie pasują. No ale czy ta znajomość się sprawdzi na dalszą metę? :D CIEKAWE XD
    Bardzo przyjemny pierwszy rozdzialik, czekam na następny :)
    Weny i czasu :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Siemson. ;)
    W życiu nie wpadłabym na to, że Sakura spiknie się akurat z Karin. Spodziewałabym się raczej Ino jako osoby wdrażającej ją w życie szkoły, a nie Uzumaki, więc dobre posunięcie. No i Karin wydaje się być u Ciebie wyjątkowo miła i całkiem mądra, tym samym jest do zniesienia. xd Co prawda trochę się zawiodłam, bo na samym początku rozdziału wykreowałaś całkiem inną Sakurę od tej, która występowała na końcu. Wiesz, mam takie wrażenie, że ze złamanej przez życie, niedostępnej ale mimo wszystko silnej babeczki, zrobiłaś z niej trochę naiwną dziewczynkę, która zakochuje się w koleżance z klasy i robi to, co tamta chce. Jakby... Stłamsiłaś Sakurę, którą, miałam nadzieję, rozwiniesz. Ale może to tylko moje wrażenie. ;)
    Podoba mi się kreacja Karin - taki lekkoduch, ale nie debil, jak Naruto. Z kolei Naruto jest tu taki jak z anime, więc też go uwielbiam, choć tak mało go było w tym rozdziale. <3
    Idealne wprowadzenie do dalszej akcji - spokojne, ale jednocześnie mogliśmy dowiedzieć się co-nieco o przeszłości Sakury. Lepiej być nie mogło. ;)
    Pisz szybko dwójeczkę!
    <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Na kiedy jest przewidywany następny rozdział??

    Wiki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podobało. Czekam na kolejny rozdział jeżeli taki się pojawi. Bardzo dobrze piszesz, nie to co widzę na większości blogach. Bardzo ładny charakter wyobraźni :) Pięknie przedstawiłaś Karin. Życzę weny i sukcesu, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak przeczytałam pod prologiem Twoje "może nie być zachęcająco", to aż prychnęłam. Pomyślałam sobie, że mało zachęcająca to może być wizyta u irytującej ciotki albo czytanie lektury, jak to się robiło w szkole, ale opowiadanie, właściwie prolog, napisany tak dobrze? No shit (zaczynam tego nadużywać, muszę zacząć gryźć się w język). Ok, przyznam, że mogła zniechęcić nadzwyczaj potęgująca depresja, ale w końcu nie każda historia musi być taka cukierkowa, nie? Zresztą widać, że lubujesz się w takich melancholijnych klimatach, prawie jak ja, więc spoko, wybaczam to nadużycie depresji. Chociaż i tak uważam, że co za dużo smutków to nie zdrowo – życie i tak stale daje w kość, nie? Widać, że Sakurze też ostro dało. Dlatego sobie płynnie przechodzę do rozdziału pierwszego, a tam co? Trochę wprowadzenia, gadania, możliwość poznania Karin z innej strony. I wiesz Ty co? Podobało mi się! Nawet nie wiem, kiedy skończyłam czytać q.q Nie podoba mi się za to ta melancholia w Sakurze, znaczy, może dlatego, że sama byłam w takim stanie jakiś czas temu i wiem, jakie to irytujące uczucie. Wierzę jednak, że jakoś to się zmieni, chociaż na chwilę, ale jestem pewna na sto procent, że i tak z jakimś wielkim hukiem ta depresja runie znowu, nagle i ot tak. Niemniej podoba mi się, ale szkoda, że tak mało wciąż wiadomo o przeszłości Sakury. Muszę dodać, że fajnie czytać o TYM Naruto. Jedyna, namacalna namiastka radości.
    Pozostaje czekać na więcej, wierzę, że nie będę czekać nazbyt długo... Wrrr, oby nie!
    W ogóle to ostatnie zdanie... ciary.
    Pssst, szablon nieziemski!
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń