„Cisza, przyjacielu, rozdziela
bardziej niż przestrzeń (…) cisza, przyjacielu, nie przynosi
słów, cisza zabija nawet myśli.” Halina Poświatowska
Nie raz w swoim życiu człowiek
przechodził taki moment, gdy zaczął wątpić w szczęście,
miłość, przyjaźń i inne ważne wyznaczniki. Mimo tego życie
toczyło się dalej, taka już jego natura. Jesteśmy małą,
nieznaczną jednostką, którą może powalić byle podmuch wiatru.
Ja byłam niczym płatek śniegu noszony przez najdrobniejszy powiew.
Chłodna bryza okazała się dla mnie czymś naturalnym. Stałam się
zimna. I zbyt niestabilna psychicznie, aby funkcjonować.
Zawsze uważałam, że każdy miał do
odegrania swoją rolę na tym świecie. Na sposób gry aktorskiej w
teatrze. Nie wiedzieliśmy co zagrają nam za minutę, za dwie, za
trzy. Mieliśmy być pełni spontaniczności. Nieprzewidywalni.
Jedyni w swoim rodzaju.
Swego czasu wypłynęłam na szerokie
wody, rozkładając żagle. Nie do końca właściwie, nie do końca
rozmyślnie. Zostałam zniszczona przez jedną, wielką burzę. Przez
miłość.
Kilka istotnych rzeczy pojęłam
dopiero po fakcie. Primo: nigdy więcej kogoś kochać. Secundo:
nigdy więcej komuś nie ufać. Terito: nigdy więcej pozwolić
się komukolwiek zbliżyć.
Od pewnego czasu były to wyznaczniki
mojego życia i nadal miałam zamiar się nich trzymać. Dura lex,
sed lex.
Najśmieszniejsze niekiedy jest to, że
dopiero niektóre wydarzenia zmieniają ludzi.
U mnie głównym płomieniem, a potem
podsyceniem ognia okazał się mężczyzna, którego kochałam na
zabój. Miłość toksyczna, pełna cierpienia, braku szacunku i
wbrew pozorom w takim związku nie ma wspomnianej w nazwie miłości,
jest tylko głupota.
Niestety szybko się na tym
przejechałam.
Ale postanowiłam w Japonii rozpocząć
nowe życie, z dala od ludzi. Brnąc w ciemnościach wspólnie z
przyjaciółką samotnością, wysłuchiwać stukania swoich kroków.
Ku własnemu celu, ku nicości.
Dzisiaj pierwszy kwietnia. Wiosna,
nienawidziłam jej.
Prima aprilis. Pora zacząć
przedstawienie.
Wygładziłam plisowaną spódniczkę,
następnie wzięłam głęboki wdech oraz szybkim krokiem wyszłam z
domu, nawet się z nikim nie żegnając. Najgorsze dopiero mnie
czekało — rozpoczęcie roku.
Przechodząc przez miasto nie
rozglądałam się za wiele, w sumie za bardzo nie obchodziło mnie
otoczenie. Do szkoły wiedziałam jak dojść, w końcu, aby się do
niej dostać musiałam zdać egzaminy. Zaczynałam od drugiej klasy,
ponieważ pierwszą liceum miałam już za sobą. Później czekała
mnie spora przerwa, ponieważ rok szkolny w Kraju Kwitnącej Wiśni
rozpoczynał się na wiosnę, a rodzice nie chcieli, abym dochodziła
w połowie.
Samochody mknęły przez drogę tuż
obok mnie. Kolory wirowały w mojej głowie. Ta rzeczywistość była
jedną, wielką abstrakcją. Miałam wrażenie, że płynę pomiędzy
tym zgiełkiem, falą zabieganych ludzi. Chociaż raz chciałam się
od tego oderwać. Strać się niewidzialna, tak po prostu. I zostawić
to wszystko w tyle.
Nawet nie zauważyłam, kiedy stanęłam
pod wielkim gmachem. Szkoła liczyła sobie kilka pięter, ściany
zewnętrzne w kolorze bieli całkiem dobrze się prezentowały.
Ogromna liczba okien odbijała światło słoneczne. Tuż przy
budynku ulokowane zostało boisko.
Przeszłam przez bramkę, gdzie na
niewielkim placu zastałam sporą ilość uczniów. Większość była
tak zaabsorbowana rozmową, że nawet mnie nie zauważyli. Powoli
ludzie zaczęli wchodzić do szkoły, a ja podążyłam za nimi. Bądź
co bądź nie byłam jeszcze nigdy w środku.
Wzięłam głęboki wdech i przeszłam
przez wielkie, nowoczesne drzwi. Co chwile mijały mnie nieznane
twarze. Poczułam się zagubiona w tym tłumie.
Skierowałam się w stronę
prawdopodobnie szkolnej sali gimnastycznej. Wszyscy ludzie, którzy
byli w zasięgu mojego wzroku, podążali w jedną stronę. Po kilku
minutach przepychanki, stanęłam na ładnie wyczyszczonym parkiecie.
Pomieszczenie przytłaczało swoją wielkością. Białe ściany
oślepiały śnieżną barwą, lecz ładnie komponowały się z
drabinkami.
W sali stało wiele plastikowych
krzeseł, na których zasiadali uczniowie. Przy jednym z rzędów
poznałam mojego przyszłego wychowawcę. Miałam już przyjemność
z nim rozmawiać. Facet był co najmniej dziwny, wyglądał trochę
jak kryminalista, szczególnie z wielką blizną od powieki do
policzka. Jego siwe włosy opadały na jedną stronę, a ich
właściciel chyba starał się je ułożyć, gdyż resztki lakieru w
szarych kosmykach mówiły za siebie. Na sobie miał zwykłą, białą
koszulę i czarne spodnie. Z tego co dojrzałam w dłoni dzierżył
jeden ze znanych egzemplarzy erotycznych powieści pana Jirayi.
Wiedziałam, bo niegdyś wpadła mi do rąk taka książka i z
niesmakiem przeczytałam kilka stron.
Podeszłam nieśmiało i usiadłam z
brzegu obok przypuszczalnie mojej klasy. Kilka osób rzuciło mi
nieznaczne, ciekawskie spojrzenie. Nie zwróciłam na to szczególnej
uwagi, postanowiłam nadal przyglądać się otoczeniu.
Przed rzędami krzesełek stała duża
scena, na której widniała drewniana mównica. Na podest wszedł
młody chłopak, uczeń. Z tej odległości dojrzałam tylko czarny
mundurek, jego bladą cerę oraz długie, opadające na ramiona
włosy. Postawa Japończyka wydawała się chłodna i poważna.
Odchrząknął parę razy do mikrofonu, po czym przemówił:
— Witam was na kolejnym rozpoczęciu.
Jako że mamy tutaj również pierwsze klasy, może się przedstawię.
Jestem Hyuuga Neji, przewodniczący szkoły. W tym uroczystym dniu
mam przyjemność was powitać.
Po tych słowach kompletnie się
wyłączyłam. Owszem coś tam słyszałam, ale nie skupiałam się
na wypowiedzi przewodniczącego. Wiedziałam, iż mówił coś o
egzaminach, mundurkach i innych tych szkolnych bredniach, na które
nie warto tracić czasu. Ziewnęłam, po czym zachichotałam pod
nosem, widząc śpiącego blondyna kilka miejsc dalej. Widać jak to
wydarzenie interesowało uczniów.
Na całe szczęście po przemowie
chłopaka, wystąpił dyrektor, który dodał od siebie tylko kilka
słów. Był to mężczyzna wysoki, z ciemnymi włosami do pasa,
ubrany w czarny garnitur. Podobno należał do sławnego klanu Senju.
Po jego oświadczeniu wszyscy uczniowie skierowali się ku wyjściu,
razem z moją przyszłą klasą. Wzięłam głęboki wdech i
podążyłam za nimi.
Korytarze wydawały mi się takie
same, praktycznie niczym się nie różniły. Zielonkawy odcień
ścian, drzwi od łazienek, od sal, przejście na piętro niżej czy
piętro wyżej. I tak to się ciągnęło. Idąc za znanym mi
sensei'em, dotarłam do pomieszczenia oznakowanego numerkiem dwieście
dwanaście.
Klasa weszła do środka, niektórzy
bacznie mi się przyglądali. Mogłam rzec, że mój nadzwyczajny
kolor włosów zrobił furorę, w końcu w japońskich szkołach nie
można ich farbować. Dzięki Bogu, róż towarzyszył mi od
urodzenia, więc matka wyjaśniła tę sprawę z dyrekcją szkoły.
Ścisnęłam dłonie w pięści, tak
że pobielały. Następnie szybko je rozluźniłam. Musiałam jakoś
dodać sobie odwagi. Uczniowie zasiedli na miejscach, a ja zachęcona
przez nauczyciela przystanęłam obok niego.
— Witaj, Sakuro — powiedział
wychowawca. — Ja, jak już wiesz, nazywam się Hatake Kakashi.
Prosiłbym, abyś teraz powiedziała klasie kilka słów o sobie.
Odgarnęłam kosmyk włosów za ucho,
po czym splotłam dwa palce dłoni za plecami.
— Witam, jestem Haruno Sakura.
Urodziłam się w Japonii, lecz moi rodzice postanowili wyjechać do
Ameryki. W domu rozmawialiśmy po japońsku. Uwielbiam pizzę, w
wolnym czasie słucham muzyki. Proszę się mną zaopiekować —
wydukałam, lekko pochylając się do przodu.
— Cool! — wykrzyknął blondyn,
który spał na apelu.
— Skoro poznaliście nową
koleżankę, czas na losowanie miejsc.
Przez klasę przeszedł pomruk
niezadowolenia. Nagle uczniowie zaczęli wstawiać i podchodzić do
sensei'a, aby wylosować z wielkiej, szklanej kuli małą karteczkę
z numerem ławki. Podczas zamieszania przyjrzałam się dokładnie
sali. Była przytulna, podłoga została wyłożona parkietem, ściany
pomalowano na biel, kilka szafek stało z tyłu, a przede mną
rozciągały się trzy rzędy pojedynczych ławek, z czego ostatnia
znajdowała się pod oknami.
Niepewnie podeszłam do Hatake, po
czym wyciągnęłam świstek papieru. Poczułam nieprzyjemny ścisk w
brzuchu, przez co automatycznie się za niego złapałam. Zagryzłam
wargi, następnie przeczytałam: piętnaście B.
Wzrokiem powiodłam po klasie, gdzie
nadal panował harmider. Z numerków wywnioskowałam, że należało
mi się miejsce w środkowym rzędzie. Podążyłam więc wzdłuż
niego i usiadłam w ostatniej ławce. Przede mną wylądowała jakaś
dziewczyna, a jej rude włosy zostały spięte w koka.
Z tego punktu miałam dobry widok na
okna, za którymi rozciągał się widok na plac przed szkołą. W
małym parku rosła duża wiśnia, aktualnie kwitła. Wiedziałam, że
niedługo nadejdzie Hanami, od maleńkości marzyłam, aby obchodzić
to święto. Chciałabym znaleźć miejsce, gdzie byłabym tylko ja i
mój symbol życia — drzewo wiśniowe.
Zagapiłam się, zatracając we
własnym świecie. Wspomnienia wypalały piętno na duszy, żywiły
się nią. Szrama przeszłości na zawsze będzie tam tkwiła. Nie
chciałam do tego wracać, ale nie potrafiłam już inaczej żyć.
Potrzebowałam bólu, tego wyzwoleńczego, aby odczuwać swego
rodzaju satysfakcję. Gdy nie było cierpienia, czułam, że czegoś
mi brakuje, istną pustkę, która nie odpuszczała. Z każdym dniem
rodziłam się i umierałam na nowo. Taki codzienny rytuał,
potrzebny do mojego istnienia.
Na każdym kroku przypominało mi się
jego ciemne spojrzenie. Czarne oczy hipnotyzowały, przyciągały
swoją tajemniczością. Były niepowtarzalne i piękne. Tęczówki,
w których się zakochałam, i jak na ironię losu, to one sprawiły
mi najwięcej bólu w życiu. To przez niego nie chciałam istnieć.
A przecież nadal żyłam.
W zamyśleniu zawinęłam różowy
kosmyk na palcu.
— Naturalne? — Usłyszałam po
swojej prawej stronie. Bez zastanowienia odwróciłam głowę w
tamtym kierunku. Moim oczom ukazał się blondyn, którego widziałam
na apelu. Uśmiechał się głupkowato, uważnie patrząc na mnie
błękitnym wzrokiem. Na policzkach posiadał trzy szramy w postaci
blizn. Skórę miał przyprószoną słońcem, wyróżniał się jej
odcieniem wśród bladych Japończyków.
— Zgadza się — odparłam, po czym
zmarszczyłam brwi. — Jesteś tutejszy?
Chłopak uroczo zachichotał, zerkając
roześmianymi oczami w moim kierunku.
— Tak, ale mam przodków z Europy i
w przeciwieństwie do innych lubię się opalać! Dattebayo!
Skinęłam głową z obojętnym
wyrazem twarzy. Już miałam ponownie zachwycać się panoramą za
oknem, gdy znowu do mnie zagadał:
— Jestem Uzumaki Naruto, lubię
długo spać i chodzić do Ichiraku na najlepsze ramen w mieście. —
Jego lekkość oraz radość z życia zaczęły mnie przerażać.
Koleś wydawał się dość nadpobudliwy, co wywnioskowałam ze
sposobu jego wypowiadania się oraz zachowania.
— Haruno Sakura — przedstawiłam
się po raz kolejny, wzruszyłam ramionami i westchnęłam. Czekał
mnie długi dzień, oj długi.
— Sakura-chan, może wyskoczymy
później na ramen? — zapytał z impetem, ukazując szereg zębów.
Wzdrygnęłam się, nigdy nie znałam
osoby tak bezpośredniej.
— Wybacz, ale nie mam ochoty —
odparłam zdruzgotana, kompletnie nie wiedząc jak się zachować.
— Szkoda — wymamrotał. — Pewnie
znowu będę musiał znosić towarzystwo Lee. — Westchnął głośno.
Jego postawa nagle zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni.
Wydawał mi się bardziej markotny.
— Lee? — Zmarszczyłam czoło.
— Kolega przewodniczącego.
— Ach, rozumiem.
— Wiesz, to taki koleś, trochę
upierdliwy, ale całkiem równy gość. Chociaż niekiedy wydaje mi
się dziwny... No i dziwnie się ubiera! Normalnie w szkole nosi
mundurek, ale po zajęciach jego zielony uniform... Wygląda jak
groszek, jeszcze z tą fryzurą! I naśladuje naszego nauczyciela z
wuefu. Chociaż dobrze się bije. — Kompletnie nic nie rozumiałam
z tego natłoku słów. Uzumaki wyrzucał z siebie słowa niczym
karabin maszynowy. Po kilku dalszych zdaniach, całkowicie zgubiłam
sens jego wypowiedzi. W dodatku nie omieszkał dodać swojego
dattebayo na samym końcu.
Postanowiłam go olać, w odpowiedzi
tylko wywróciłam oczami. Jakoś nie ciągnęło mnie do bliższych
kontaktów. Naruto chyba postanowił nie odpuszczać, gdyż znowu
zaczął zasypywać mnie pytaniami:
— Sakura-chan, ile mieszkałaś w
Ameryce? Byłaś może w Nowym Yorku? Fajne są tam dziewczyny?
Spojrzałam na niego kątem oka,
opierając głowę na dłoni ze znudzenia.
— Od drugiego roku życia, do
Japonii wróciłam jakieś trzy miesiące temu. Nie byłam w Nowym
Yorku i nie oglądałam się za dziewczynami.
Uzumaki wciągnął głośno powietrze
do ust.
— Ahaaaaa — wymamrotał
podekscytowany. — A masz może chłopaka? — zagadnął, oblewając
się dorodnym rumieńcem.
Zmarszczyłam brwi, przymrużywszy
oczy, w duchu karcąc siebie za to, że dałam się wkręcić w tę
rozmowę.
— Myślę, że to nie twoja sprawa —
odburknęłam, naciągając jeszcze bardziej długie rękawki
mundurka.
Kompletnie nie rozumiałam, co ten
chłopak sobie wyobrażał. Mówił do mnie jakbyśmy się znali
kilka ładnych lat. Irytowali mnie tacy ludzie. Chciałam jak
najbardziej ograniczyć kontakty międzyludzkie, ale niestety już w
pierwszym dniu szkoły mi się to nie udało. Nie mogłam pozwolić
nikomu do mnie dotrzeć i ponownie zranić. Nie przetrwałabym tego.
Ponownie utraciłabym grunt pod stopami, a wszystkie uczucia
wypaliłyby się doszczętnie. Zostałby tylko popiół.
Nagle dziewczyna siedząca przede mną
odwróciła się w moją stronę. Uważnie przyglądała mi się
czerwonym wzrokiem zza grubych oprawek okularów.
— Tee, nowa? — zapytała,
marszcząc brwi. — Jestem Uzumaki Karin, kuzynka tego bałwana.
Kilka kosmyków wypadło z koka, przez
co dodawały jej uroku. Miała naprawdę ładną, smukłą twarz,
usta podkreśliła delikatnie błyszczykiem. Za uchem rudowłosej
zobaczyłam mały tatuaż w postaci piórka.
— Nie jestem bałwanem, idiotko —
oburzył się Naruto.
Karin westchnęła i spojrzała na
mnie wyczekująco, nie komentując odpowiedzi chłopaka.
— Haruno Sakura, miło mi —
mruknęłam, czując, że ta rodzinka to całkiem ciekawy duet.
— Widzę, że ten matoł już cię
zagadał. Przyzwyczaj się, słowotok u niego to norma — burknęła,
pokazując kuzynowi środkowy palec.
Naruto warknął coś tylko do niej
pod nosem, po czym poszedł porozmawiać z jakimś swoim kolegą.
— Większość facetów tutaj to
idioci — zaczęła Karin — tylko kilku jest wartych uwagi. A
resztą to się nawet nie przejmuj.
— I tak mnie to nie interesuje —
powiedziałam. Wywróciłam oczami na samą myśl, że tak będą
wyglądać nasze rozmowy. Chyba poznałam największą plotkarę w
szkole.
— Lesbijka? — zapytała Uzumaki,
dwuznacznie podnosząc brwi do góry.
— Nie jestem lesbijką — fuknęłam,
patrząc jej prosto w oczy.
— To dobrze. Myślę, że się
dogadamy — odparła, wyciągając gumy do żucia z torebki. Jedną
wsadziła sobie do ust.
Miała zgrabne dłonie, długie,
pomalowane na czerwono paznokcie. Zapatrzyłam się na nią, gdy
zaczęła robić balon.
— Czy to nie łamanie regulaminu? —
zadałam pytanie, wskazując na jej palce.
Karin zachichotała, po czym rzekła:
— Tak, ale mam to gdzieś. Większość
dziewczyn się maluje. Niektóre nawet skracają spódniczki, tak jak
ja.
— Rozumiem.
— Chcesz gumę? — Wyciągnęła
paczkę w moją stronę.
— Nie. — Pokręciłam głową.
Mimo że poznałam Karin zaledwie
chwilę temu, zaczynałam ją lubić. Wydawała się sympatyczna i
taka przeciętna. Była zupełnie inna niż ja, bardziej otwarta. Nie
miała ograniczeń. Przypadło mi to do gustu.
Usłyszałam jak nasz wychowawca
stwierdził, że na dzisiaj to wszystko i możemy iść do domu.
Wolno wstałam z siedzenia, już po chwili pojawiła się przy mnie
Uzumaki z połyskującymi oczami. Przeczuwałam, że to zły omen.
— To może ja cię oprowadzę po
szkole, co ty na to? — zapytała z pełnym nadziei głosem.
Ta dziewczyna zaczynała coraz
bardziej mnie zaskakiwać. Chyba cała rodzinka Uzumakich miała
pewien zapał w środku, niepohamowaną chęć do życia.
— Niech będzie — odparłam,
wzruszając ramionami. Przynajmniej jutro nie zgubiłabym się w
szkole.
— To może zaczniemy od drugiego
piętra, choć i tak nie mamy tam zajęć. Tam są najlepsze ciacha w
całej szkole, bo drugie piętro należy do trzecioklasistów —
powiedziała entuzjastycznie Karin, uśmiechając się do mnie
promiennie.
Wywróciłam oczami, nie podzielając
jej zapału. Nie przyjechałam tutaj dla facetów, nie chciałam mieć
z nimi coś wspólnego. Nie obchodzili mnie.
— Nie interesują mnie faceci —
odparłam, patrząc na nią błagalnie.
Uzumaki zmarszczyła czoło i rzuciła
mi spojrzenie pełne obaw.
— Czy ty jesteś normalna?
— Nie.
— To wszystko wyjaśnia —
zażartowała. — Wrzuć na luz, Cerise. Nikt nie każe ci ganiać
za facetami. Ja tylko informuję. — Puściła do mnie oczko.
— Cerise? Francuski? — zapytałam
zdziwiona. Miała bardzo dobry akcent.
— Wiśnia — odpowiedziała. —
Zgadza się. Moja matka jest francuską. W moim domu rozmawiamy po
francusku. Dzięki temu znam już dwa, a właściwie trzy języki.
— Trzy? — Zaskoczona jej
wypowiedzią rozdziawiłam usta.
— Francuski, Angielski no i wiadomo
Japoński. — Karin dumnie zarzuciła włosami. — Chodź. —
Złapała mnie za rękę oraz pociągnęła na najbliższe schody.
Pokonałyśmy kilka schodków, po czym
stanęłyśmy na trzecim piętrze. Szkoła powoli pustoszała,
uczniowie wracali do swoich domów. W końcu od jutra zaczynał się
wyścig szczurów. Korytarz wyglądał prawie tak samo jak na
niższym poziomie. Rozstawienie sal było jednak trochę inne.
Karin nadal trzymała mnie za rękę,
podążając tylko w sobie znanym kierunku. Zaciągnęła mnie na sam
koniec holu, gdzie w małym przedsionku widniały kolejne schody na
górę. Oczywiście musiałyśmy na nie wejść. Dotarłyśmy do
blaszanych drzwi, dziewczyna chwilę się z nimi mocowała, następnie
otworzyła je, a na mnie buchnął przyjemny podmuch powietrza.
Zobaczyłam betonowe płytki, nad nimi rozciągało się przejrzyście
błękitne niebo.
Uzumaki z uśmiechem przeszła przez
próg i ruchem dłoni zaprosiła mnie do siebie. Podążyłam za nią
niczym cień. Zahipnotyzowana widokiem podeszłam do barierki. Z tego
miejsca było widać całą okolicę, łącznie z piękną aleją
kwitnących wiśni. Do moich nozdrzy doszedł zapach wiosny, lekko
jeszcze zimny podmuch otulał zmarzniętą twarz. Słońce nieśmiało
wychylało się spoza chmur, pokazując na co je stać.
Rudowłosa stanęła obok mnie, ani na
moment nie przestała unosić kącików ust. Powiew wiatru bawił się
jej luźnymi kosmykami tuż obok twarzy. Przymknęła oczy, a ja
patrzyłam na nią z podziwem. Była wolna. Całkowicie. Jakby
stworzona do tego, aby czarować ludzi swoim wdziękiem. Przypominała
mi dawną siebie. Troszkę dziecinną, naiwną, niewinną. Pełną
życia.
Odwróciła buzię w moją stronę i
otworzyła oczy. W jej karmazynowych tęczówkach odbijał się blask
słońca. Małe płomyki tańczyły wesoło, dając mi swego rodzaju
wiarę. Poczułam rozlewające się ciepło w klatce piersiowej.
— I jak, Cerise? Podoba się? To mój
mały światek, kiedy mam jakiś problem zawsze przychodzę go sobie
tutaj go przemyśleć. Ewentualnie odprężyć się. — Nie mogłam
uwierzyć, że ta dziewczyna miała w sobie tyle charyzmy, a
jednocześnie była taka dojrzała.
— Jest wspaniale — odparłam,
rozkoszując się cudownym zapachem niesionym przez wiatr.
— Wiedziałam, że ci się spodoba —
wymruczała zadowolona. — Chodź, czas zwiedzić inne części
szkoły.
Poszłam za nią, lekko unosząc się
na stopach jakbym miała skrzydła i chciała odfrunąć. Razem z
wiatrem niosły się wszystkie moje pragnienia.
Karin zamknęła za nami drzwi, po
czym znów pociągnęła mnie za rękę. Tym razem wylądowałyśmy
ponownie na drugim piętrze. Niepostrzeżenie przeszłyśmy przez
próg ostatniej sali. Moim oczom ukazało się spore pomieszczenie z
wieloma stolikami oraz krzesełkami. Naprzeciwko wejścia stała
stała oszklona lada, gdzie kucharki przygotowywały posiłki.
— Tu jest stołówka, na najdłuższej
przerwie możesz sobie wykupić tutaj obiad — powiedziała
dziewczyna. — Możesz też przynieść swój posiłek.
— Rozumiem — mruknęłam, przez
chwilę zastanawiałam się nad moimi losami w tej szkole.
— Skoro już wiesz jak tu trafić,
to idziemy dalej. — Poczułam jej dotyk na nadgarstku.
Wyszłyśmy z sali, następnie
skierowałyśmy się na parter.
— Tu jest szatnia. — Wskazała na
pomieszczenie bez drzwi. — Jutro powinnaś dostać kluczyk do
swojej szafki.
Skinęłam głową na znak, że
zrozumiałam. Przeszłyśmy kawałek dalej, mijając łazienki oraz
kilka składzików, sekretariat i gabinet dyrektora. Stanęłyśmy
obok okienka, przez które zobaczyłam sporo produktów, takich jak
wody czy soki.
— Chyba nie muszę mówić, że to
sklepik — stwierdziła Karin.
— I tak już powiedziałaś —
skwitowałam, zerkając na nią z ukosa.
— Skoro znasz najważniejsze punkty,
to nie musimy już obchodzić całej szkoły. Lekcje mamy w sali, w
której dzisiaj byliśmy. Mam nadzieję, że się nie zgubisz. —
Skrzyżowała ręce pod biustem. W tej chwili wyglądała na wzór
matki złej na swoje dziecko.
— Też mam taką nadzieję —
wyszeptałam w odpowiedzi.
— Idziemy na fajkę? — zapytała,
wlepiając we mnie wyczekujący wzrok.
— Nie palę — odparłam, oczekując
na jej reakcję.
Uzumaki zmarszczyła czoło, a
czerwone spojrzenie wyostrzyło się.
— Nigdy nie paliłaś?
— Nigdy.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz,
chodź — ponagliła. No i co miałam zrobić? Po prostu za nią
poszłam. Karin miała w sobie dar przekonywania, że aż nagle
nabrałam ochoty na papierosa.
Pociągnęła mnie w stronę drzwi,
chyba już z przyzwyczajenia pozwoliłam jej na to. Po chwili
znalazłyśmy się przed szkołą. Przeszłyśmy przez bramę i
skierowałyśmy się za budynek, lokowało się tam małe podwórko.
Z jednej strony otaczało je liceum, z drugiej jakieś domy. Tego
miejsca nie można zobaczyć z żadnej klasy, ponieważ mieściło
się przy łazienkach, gdzie szyby były nieprzeźroczyste.
Karin zaczesała ręką buntownicze
kosmyki włosów, następnie sięgnęła do torebki i wyciągnęła
paczkę Lark Hybrid Six. Otworzyła i poczęstowała mnie jednym.
Złapałam subtelnie za filtr, a Uzumaki sprawnie zapaliła końcówkę.
Moment później sama sięgnęła po papierosa. Zaciągnęłam się,
lecz nagle poczułam nieprzyjemne łaskotanie w płucach, aż
zaczęłam kaszleć, a oczy zaszły mi łzami.
— Widać, że świeżak — mruknęła
żartobliwie Karin, patrząc na mnie z rozbawieniem.
— Bardzo śmieszne — parsknęłam lekko urażona. Nie lubiłam takiego kpiącego tonu w głosie.
Dziewczyna mocno pociągnęła dym w
płuca, aby wypuścić go tuż przed moją twarzą. Zmierzyłam ją
spojrzeniem, na co ta uniosła brwi i spojrzała na mnie zalotnie.
Zignorowałam to.
Zaciągnęłam się jeszcze kilka
razy, przyzwyczajając organizm do łaskotania. Po kilku minutach
opar z papierosa zaczynał mi smakować. Przyłożyłam znowu filtr
do ust i z przyjemnością wypuściłam dym.
— Już ci lepiej idzie, Cerise —
wymamrotała, zerkając w moją stronę z uśmiechem.
— Idzie się przyzwyczaić —
skwitowałam krótko.
Zobaczyłam idącego w naszą stronę
chłopaka. Miał hebanowe włosy związane w kitkę na czubku głowy,
a kare oczy uważnie mi się przyglądały. Ubrany był w ciemne
spodnie, białą koszulę i na to gakuran — czarny, krótki
płaszcz zapinany na guziki. Nieco schodzone szare tenisówki
odstawały od reszty stroju.
— Cześć, Karin — powiedział do
dziewczyny. — Cześć, eee? Sorry, ale nie wiem jak się nazywasz.
— Sakura — wydukałam,
przyglądając się mu. Chłopak w odpowiedzi skinął głową.
— Masz może fajki? — zapytał
Karin, wkładając dłonie do kieszeni.
— To pytanie retoryczne? —
zakpiła, marszcząc czoło.
— Tak jakby. Potrzebuję dwóch dla
mnie i Chouji'ego.
— Oj, Shikamaru. Znowu zapomniałeś
swojej paczki z domu? Pamiętaj, że wisisz mi jeszcze te dwa, które
dałam ci ostatnio — wydukała z niezadowoleniem Uzumaki. Podała
brunetowi dwa papierosy. — Zapalniczkę raczej masz, jak mniemam.
— Taaa, Asuma ostatnio dał mi nawet
swoją — mruknął lekko znudzony. — W każdym razie dzięki, ja
już nie będę wam przeszkadzał.
— Na razie — odparła tylko Karin,
a Shikamaru podążył do chłopaka stojącego przy wejściu na
podwórko. Wywnioskowałam, że to Chouji, o którym rozmawiali. Był
otyły, miał brązowe włosy i dziwne szlaczki na policzkach. W
dłoni trzymał paczkę czipsów. Po chwili oboje zniknęli za
rogiem.
Dopaliłam papierosa, zrzuciłam go na
chodnik, następnie przydeptałam butem. Z tego co wiedziałam
palenie na ulicach w Japonii zostało zabronione. Niby znajdowałyśmy
się na podwórku, ale sądziłam, że jakby się ktoś przyczepił,
to mogłybyśmy dostać mandat.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka z
telefonu, kawałek Rihanny — Bitch Better Have My Money. Uniosłam
kąciki ust, ta piosenka idealnie pasowała mi do Karin. Dziewczyna
odebrała swoją Sony Xperię Z5 Compact. Przyłożyła palec do ust,
pokazując, abym nic nie mówiła. Jej czerwone oczy świdrowały
mnie na wskroś. Wzrok prześwietlał, mierzył każdy zakamarek
ciała. Z uwagą poświęcała mi każdą sekundę. Czułam się,
jakby odkrywała właśnie jedną z moich tajemnic. Tę głęboko
schowaną, zakorzenioną w odmętach umysłu. Obnażała mnie ze
wszystkich grzechów. Z tej całej chorej paranoi, w której żyłam.
Jakbym przechodziła niecodzienny rytuał zbawienia. Po chwili jej
wzrok spoczął w oddali, a ja doznałam dziwnej ekstazy. Chciałam
na nowo poczuć jej spojrzenie.
Kilka razy podczas telefonicznej
rozmowy Karin przytaknęła i marszczyła czoło, za wiele się nie
odzywała. Miałam wrażenie, że przytłaczała ją moja obecność,
ponieważ wkraczałam w jej sferę prywatną, tę intymną oraz
nienamacalną.
Przyłożyła kciuk do lśniących
ust, lekko przygryzając czerwony paznokieć. Widać, że coś ją
zirytowało. A właściwie to ktoś.
— Zobaczymy się wieczorem —
odparła, znów poświęcając mi swoją uwagę, następnie
rozłączyła się. — Wybacz — powiedziała już do mnie. —
Ważna sprawa.
W odpowiedzi przytaknęłam, rzucając
dziewczynie po części ciekawskie spojrzenie.
— Jak ci się podoba w Japonii? —
zapytała nagle, prawdopodobnie nie wiedząc jak zacząć rozmowę.
— Jest całkiem w porządku,
aczkolwiek cenię sobie trochę swoją indywidualność, a większość
Japończyków wygląda tak samo. W Ameryce jest inaczej, ulice są
kolorowe, ludzie chodzą bardziej radośni. Trudno mi się po prostu
przyzwyczaić. I wkurzają mnie te egzaminy — odparłam
beznamiętnie, krzyżując ręce pod moim marnym biustem.
— Coś w tym jest — burknęła
Karin. — Moja matka też mówi, że Japonia to dziwny kraj. Sama
się dziwię, że wyszła za mojego ojca. Ja mam tylko nadzieję, że
uda mi się kiedyś wyjechać do Francji. — W jej oczach
dostrzegłam chwilowy blask. Wracała ta dziewczyna, która mnie
zaintrygowała.
— Myślę, że na pewno — dodałam
jej otuchy.
Po tych słowach zapadła cisza.
Uzumaki podniosła wysoko głowę, przyglądając się wolno płynącym
chmurom po nieboskłonie. Na jej twarz przemykały promienie słońca
spomiędzy liści drzew poruszanych przez wiatr. Teraz byłam pewna —
Karin została moją wiosną. Dzięki niej mogłam zacząć choć
odrobinę żyć. Mimo wszystko nadal nie chciałam otwierać się na
ludzi, nie potrafiłam. Ale ona wydawała się inna.
Skarciłam siebie w duchu i
postanowiłam wrócić do domu. Poprawiłam granatową spódniczkę,
po czym powiedziałam:
— Ja już idę do domu, do
zobaczenia jutro.
— Do zobaczenia — odparła z
uśmiechem.
Przechodząc obok niej poczułam
słodki zapach perfum i usłyszałam cichy szept:
— Pora rozwinąć pąk, Cherise.
A ja złamałam jedną ze swoich
najważniejszych zasad: nigdy więcej pozwolić się komukolwiek
zbliżyć.
Od Autorki: Miesiąc... Nigdy chyba nie napisałam tak szybko kolejnego rozdziału. ;) Jest jakiś progres w tym kierunku.
Rozdział może i smętny, trochę randomowy i nic takiego się nie dzieje, ale pojawiła się jedna z ważniejszych postaci. Mam nadzieję, że Karin w trochę łagodniejszej wersji niż zwykle przypadnie wam do gustu. :3 Rozdział nie należy do najdłuższych, ale sądzę, że tego akurat nie trzeba było przeciągać i jeszcze bardziej zanudzać.